przez afadro » 17 paź 2011, o 07:38
Opiszę krótko historię mojego zabiegu oka, może komuś się przyda.
Od dziecka miałam luksację soczewek i astygmatyzm. Na wiosnę okazało się, że soczewki zaczynają mętnieć. Lewe oko jeszcze da się skorygować szkłami prawego się nie dało.
Wszystko miało być szybciutko, bo po kwalifikacji we wrześniu anestezjolog wyraził zgodę na znieczulenie ogólne, oczywiście musiałam mieć zaświadczenia od kardiologa i endokrynologa. Nawiasem mówiąc, tarczyca już się uspokoiła całkiem. W październiku miałam termin, a we wrześniu okazało się, że mój kardiowerter-defibrylator coś szwankuje, coś z elektrodami się dzieje. Ale kardiolodzy stwierdzili że nie ma jeszcze paniki mogę iść na zabieg. Najgorsze było to, ze te elektrody zakłócały odczyt ekg. Dlatego też, jak zostałam przyjęta na okulistykę anestezjolog zmienił decyzje i nie wyraził zgody na znieczulenie ogólne. Okulista podjął się wykonania zabiegu w znieczuleniu miejscowym. Zabieg trwał 40 minut, dostałam coś uspokajającego, lekarze mnie pochwalili że nawet nie sądzili ze będę tak spokojna. Dokładnie nie wiem co mi zrobili, bo nie mam jeszcze wypisu, wszczepili soczewkę i mam jakiś szew fiksujący czy coś takiego. Wieczorem po zabiegu czytałam pół tablicy, dziś jest piąta doba idę do kontroli ale wydaje mi się że cały czas tak samo dobrze widzę. Widzę do dali, do czego nie umiem się przyzwyczaić.
A jeśli chodzi o rozrusznik, to mogłam się spodziewać, że prędzej czy później coś zacznie się chrzanić bo miałam wszczepiona jakąś cudowną elektrodę, z serii elektrod które niby miały być najcudowniejszymi elektrodami, a potem okazało się są do d..y, łamią się, kruszą i źle działają. Na koniec listopada jadę do Zabrza, i z tego co mi w Rzeszowie powiedzieli elektrody są do wymiany.
Prosiłam o wszystko by cieszyć się życiem, dostałam życie by cieszyć się wszystkim.